Listy do samej siebie: Akceptacja

 Naszło mnie ostatnio na takie przemyślenia a’propos oceny kobiecego ciała przez innych ludzi. Teraz mamy coś takiego jak ruch “body positive” zachęcający, by kochać nasze ciała, a nawet “ normal body”, który po prostu ani nie hejtuje ani nie gloryfikuje ciała. Po prostu akceptuje je takim jakim jest, bo ciało ma spełniać pewne określone funkcje, jak lokomocja, wydanie na świat potomstwa czy zdobycie jedzenia. W nowoczesnym świecie my chyba nie mamy co robić i szukamy sobie problemów, bo tak sobie myślę, że to wszystko jest chore, bo my nie powinnyśmy programować swojego mózgu i cały czas powtarzać sobie “ jestem piękna” patrząc na fałdki na naszym brzuchu czy zbierając celulit na udach.  My nigdy nie powinniśmy wątpić, że z naszym ciałem jest coś nie tak! Większość z nas ma to niesamowite szczęście, że mamy dwie nogi, dwie ręce i głowę na karku co daje nam pełne sto procent możliwości na osiągnięcie sukcesu w życiu i bycia po prostu szczęśliwym. I niby my to wszystko wiemy, ja też to wiem, a jednak wciąż liczę w głowie kalorie skubiąc powoli skrupulatnie odważony kawałek bagietki z szynką. Skoro to takie proste, oczywiste, i my wszystko to wiemy to dlaczego wciąż tego nie stosujemy. Odpowiedź nasunęła mi się sama w trakcie kłótni z partnerem. A mianowicie nasz kobiecy mózg ma jakiś dziwny program zapamiętywania negatywnych komentarzy na temat naszego wyglądu. 
    Ja sama od najmłodszych lat byłam na diecie i mówiąc od najmłodszych lat mówię tutaj zanim zdmuchnęłam pierwszą świeczkę na urodzinowym torcie. Moja babcia tak cieszyła się z pierwszej wnuczki, że pakowała w nią niesamowite ilości jedzenia więc kiedy to moi rodzice odebrali swojego dziecko po trzech miesiącach babcinej troskliwej opieki odebrali pączusia, a nie dzidziusia. I od tego momentu odkąd pamiętam mama kontrolowała wszystko co jem. Byłam zapisana a to na taniec, a to na basen, nigdy nie wolno mi było brać dokładki, a cotygodniowe ważenie było rutyną. I tak w mojej głowie ja cały czas byłam gruba i cały czas musiałam uważać co jem. Moja mamuś chciała dobrze. Wtedy nie było znane popularne slogany deficytu kalorycznego, zbilansowanej diety itp. Robiła co mogła bym była zdrowa, piękna i żeby dzieci się ze mnie nie śmiały no i w tym aspekcie jej się udało. To co zostało efektem ubocznym to to, że ja zawsze miałam i mam siebie za nie dość szczupłą osobę. Moja waga jest wiecznie na uwadze. Za każdym razem jak wracam do domu to jedno z pierwszych zdań jakie są do mnie kierowane to czy schudłam czy przytyłam i jak wyglądam. I tutaj tak dla sprostowania, jestem normalna. Nie jestem ani gruba, ani chuda. Wyglądam świetnie, ale wciąż uważam, że nie jestem wystarczająca. Jednak przełom w moim życiu przyszedł relatywnie niedawno. W trakcie kwarantanny siedziałam zamknięta w swoim pokoju w akademiku pisząc pracę magisterską. Codziennie rano wstawałam o siódmej rano, ćwiczyłam pół godziny, jadłam śniadanie, zabierałam się za naukę. Codziennie jadłam 1500 kcal i robiłam magiczne 10000 tysięcy kroków. Nie widziałam, że chudnę, ale jak się okazało schudłam. Po czterech miesiącach kwarantanny poleciałam w końcu do swego ukochanego, który czekał na lotnisku z kwiatami i własnoręcznie zrobionym transparentem, na którym było moje imię. Ze łzami w oczach rzuciłam mu się na szyję ciesząc się, że w końcu mogę wtulić się w ramiona mego księcia z bajki. Ale, ale, ale….wiedziałam po jego twarzy, że coś jest nie tak. Nie poznał mnie? Nie no, poznał, przytulił rozmawiał, ale jakoś tak dziwnie. Wróciliśmy do mieszkania, położyliśmy się na łóżku i wtuleni po prostu cieszyliśmy się swoją obecnością. Wyobrażałam sobie, że po takim długim czasie kolejne dni spędzimy w łóżku, kochając się, oglądając filmy, jedząc pizze i znowu kochając się do upadłego. Minął jeden dzień, drugi i kolejne, a my ani razu nie uprawialiśmy miłości. Zaczęło mnie to martwić, bo w końcu nie widzieliśmy się tak długo. Pierwsza myśl- zdradza mnie, ma kogoś, nie kocha mnie ( takie to kobiece, czyż nie). Prawie po tygodniu frustracji wyszło szydło z worka. Okazało się, że przestałam być atrakcyjna, pociągająca. Bo jak mnie poznał to miałam takie silne nogii i takie szerokie biodra, i taki odstający tyłek, i mógł mnie łapać za boczki, a teraz wygladam jakbym była chora. Dotyka mojego ramienia i czuje kości, patrzy na mnie i wyglądam jakbym miała AIDS. I tutaj znowu sprostowanie- wyglądałam normalnie, szczupło, ale normalnie, tak jak zawsze chciałam i wciąż miałam trochę boczków i większe uda, bo jestem typową gruszką. I słysząc coś takiego od swojego ukochanego szlag mnie trafił, ale jednocześnie przyszło olśnienie, na które tak długo czekałam. Dlaczego do cholery wszyscy mają prawo do oceniania mojego ciała jakby było ich. Jestem za chuda, za gruba, powinnam związać włosy, w okularach wyglądam źle, a te pieprzyki to powinnam usunąć. Nosz kurwa jego mać! Zagotowałam się. Od mojego ukochanego słyszę “ Jesteś za chuda, nie podoba mi się to”, a od rodziny słyszę “ no w końcu wyglądasz dobrze, zostań taka jak teraz”. I jak grom z jasnego nieba doznałam oświecenia: “ A chuj im wszystkim do tego”. 

Kochani moi czytelnicy, prawda jest taka, że społeczeństwo zdało sobie jakieś dziwne prawo do oceniania siebie nawzajem począwszy od celebrytów po przeciętnego Kowalskiego. Bo ona na czerwonym dywanie pokazała się w sukience z poprzedniego sezonu, a pani Ania z piętra wyżej przefarbowała sobie włosy na blond co ją postarza. No i co z tego. Siedzę z komputerem na kolanach, mój amore pije espresso wyglądając przez okno i lustrując wzrokiem przechadzających się po ulicach ludzi. Nagle odwraca się w moją stronę i rzuca “ O masakra, tam jest taka starsza pani, paskudnie chuda i w miniówce jak nastolatka. Wygląda jak robak….Tylko kobiety myślą, że to jest atrakcyjne” prychnął i spojrzał na mnie szukając aprobaty tego co wygłosił. Niechętnie podniosłam na niego wzrok i rzuciłam niedbale “ Mam nadzieję, że jest szczęśliwa i dobrze się bawi”. Niektórzy z Was powiedzą, że przecież mamy prawo powiedzieć co myślimy, no racja, mamy takie prawo. Ale czy mówiąc grubemu, że jest gruby albo rudemy, że jest rudy to zmienimy świat? No raczej nie, ale sprawić przykrość na pewno możemy. Powiedzieć przyjaciółce żeby założyła inna bluzkę na imprezę, bo  w tym kolorze wygląda lepiej też nie zmieni świata, ale zmieni coś w kobiecej głowie. Zapali lampkę “ w tej bluzce wyglądam super ” co przekłada się na pewność siebie ii wieczór będzie bardziej udany. I mam nadzieję, że madam robak zakładając miniówkę też miała poczucie, że jest atrakcyjna i szczęśliwa, bo ja omijałam miniówki przez całe swoje życie, bo celulit, bo grube nogi, bo krótkie nogi, bo bez obcasów nie można chodzić w spódniczce z takimi nogami. A wiecie co jest najśmieszniejsze? Na całej długości uda mam wielką bliznę. Złamałam kość udową na nartach kiedy byłam dzieckiem i wiecie co? Nigdy nie czułam się nią zawstydzona, nigdy nie uważałam jej za brzydką i nigdy jej nie chowałam. Zastanawiałam się dlaczego zakrywam jakiś celulit, a nie ogromną bliznę ciągnącą się przez całe udo i chyba znalazłam odpowiedź. Nikt nigdy nie powiedział mi o niej złego słowa. Ani moi rodzice, ani moi przyjaciele, ani mój partner, który zamiast krytyki złożył wzdłuż niej kilka miękkich pocałunków w akcie akceptacji. Ta blizna jest częścią mnie, jak ręka, noga, fałdka, pryszcz. Blizn nie utożsamiamy z lenistwem jak otyłości, nie utożsamiamy z zaniedbaniem jak np. trądzikowa cera. Blizn współczujemy i raczej nie dajemy bogatych rad w stylu “ odłóż sobie pieniądze i zrób sobie operacje”. 

Także miejmy swoje zdanie, ale umiejmy zachować je dla siebie. Używajmy słów mądrze, wspierajmy się i podnośmy na duchu. Pracujmy nad pewnością siebie i starania się być lepszą wersją siebie każdego dnia. Bądźmy tacy jak my chcemy być, jakimi marzymy by być. Tylko podkreślam, jakimi MY sami chcemy być, a nie jak inni chcą byśmy byli. BUZIAKI!


Komentarze